czwartek, 14 stycznia 2016

Rozdział V

  Myślałam, że to z czasem minie. Temat się zakończy i będę miała święty spokój, nadal będę żyła ze swoją tajemnicą i będzie dobrze. Jednak się przeliczyłam, bo Sergio jeszcze przynajmniej dwa razy delikatnie i okrężnie zaczynał temat, a ja tak samo delikatnie i okrężnie go zmieniałam. Domyślałam się, że było mu z tym źle, bo zawsze gdy któreś z nas chciało o czymś porozmawiać, byliśmy wtedy przy sobie i żaden temat nie sprawiał nam problemu. Przysiadaliśmy razem do tego i dochodziliśmy wspólnie do jakiegoś sensu. Tym razem to ja budowałam mur i było mi z tym coraz gorzej, a on cierpliwie czekał i nie wiedział dlaczego tak reaguję.
  W końcu nadarzył nam się dzień, w którym ja miałam wolne, a on nie miał treningu i mogliśmy spędzić go we dwoje. Sergio zabrał mnie na obiad do naszej ulubionej knajpki, a później wybraliśmy się na zakupy, bo w naszych szafkach i lodówce zaczynała przeważać pustka. Codziennie chodziło się do sklepu i kupowało jakieś podstawowe produkty, ale musieliśmy w końcu wybrać się do dużego sklepu i wyjść z całym wózkiem produktów. Szczerze powiedziawszy zawsze sprawiało nam to olbrzymią przyjemność. Zachowywaliśmy się jak dzieci, przemierzając kolejne alejki i pakując do środka wszystko co nam się podobało i na co mieliśmy ochotę.
   Gdy wróciliśmy do domu, zabraliśmy się za rozpakowywanie zakupów przy głośnej muzyce. Zajęło nam to naprawdę sporo czasu, bo Sergio zamiast pomagać, on ciągle porywał mnie do tańca. Niby takie małe rzeczy, ale byliśmy w tym momencie cholernie szczęśliwi.
Doprowadziliśmy wszystko do porządku i z tego co się zorientowałam, była moja pora. Podeszłam do jednej z kuchennych szafek, w której trzymaliśmy lekarstwa i zabrałam z niej jedno małe pudełeczko z tabletkami antykoncepcyjnymi, które codziennie zażywałam. Sergio stał obok mnie, oparty o kuchenny blat i ciągle mi się przyglądał. Nalałam sobie trochę wody do szklanki i popiłam tabletkę. W tym momencie poczułam jego ręce na swojej talii, jak mnie obejmują i przyciągają do siebie.
- Carlota, dlaczego? – zapytał cicho wprost do mojego ucha.
- Hmmmm? Nie rozumiem. – odparłam zdziwiona i oparłam głowę o jego tors. On natomiast pociągnął mnie za sobą i usiadł na krześle, sadzając mnie sobie bokiem na kolanach. Odgarnął delikatnie jeden kosmyk moich włosów, który odstawał i założył go za ucho.
- Jest nam ze sobą dobrze, prawda? – znów zapytał, a ja skinęłam głową. – Kochamy się i jesteśmy rodziną. – powiedział, a ja znów skinęłam, ale od środka czułam jak wszystko zaczyna się we mnie palić. – I staramy się być ze sobą szczerzy.. – dodał, a ja poczułam gulę, narastającą w moim gardle.  – Nie rozumiem jednej rzeczy. Uwielbiasz dzieci i one kochają ciebie, ale gdy zaczynam temat naszych… Kochanie, czy jest coś, o czym chcesz mi powiedzieć? Czy coś jest nie tak? – Patrzył na mnie z taką troską i zainteresowaniem. Miałam ochotę się popłakać.
- Sergio.. Ja.. Bo chodzi o to, że… - jąkałam się. Zagryzłam wargę i podniosłam się, podchodząc do blatu i podtrzymując się o niego.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko i nic to nie zmieni między nami. Chcę poznać tego powód. – podszedł do mnie. – Chodzi o to, że nie możesz mieć dzieci? – zapytał niepewnie i bardzo ostrożnie. Spojrzałam na niego.
- Nie, to nie tak. – pokręciłam głową. – Bo… - już chciałam powiedzieć wszystko, od a do z. Całą prawdę. – Zaskoczyłeś mnie tym! – I spanikowałam.
- Carlota, jesteśmy już ze sobą bardzo długo czy to nie jest normalne, że chciałbym stworzyć rodzinę i mieć z tobą dzieci, pokazać innym, że możemy być dużą i szczęśliwą rodziną? Jesteś dla mnie najważniejsza i kocham cię. Nie wyobrażam sobie swojej przyszłości z kimś innym. – mówił, a ja czułam łzy w oczach.
- Chyba nie jestem na to gotowa. – mruknęłam cicho.
- Ja jestem i razem dalibyśmy sobie z tym radę. To by było naprawdę coś. Nigdy nie myślałaś o córce albo synu? Chciałbym być ojcem, słyszeć jak ktoś wymawia do mnie słowo „tata”.
- Właśnie, bo ty chciałbyś.. – bąknęłam w jego stronę. – Myślisz o sobie.
- Jasne, teraz odwróć to wszystko i obarcz mnie winą!
- Jesteś samolubny!
- Może i jestem, ale przynajmniej mówię to co mi leży na sercu. – zawołał.  – Nie rozumiem cię w ogóle. Nawet nie chcesz powiedzieć o co dokładnie chodzi. Carlota, powiedz coś, bo w tym momencie jesteś dla mnie cholerną zagadką! – patrzył na mnie przeszywająco, a ja stałam i milczałam. – Albo po prostu powiedz, że to wszystko ściema, masz innego i nigdy nie brałaś mnie na poważnie! – ryknął, a ja aż podskoczyłam.
- Oczywiście, Sergio. – powiedziałam cicho. – Przecież ty masz zawsze rację. – spojrzałam z żalem na piłkarza, po czym poczułam na swoim policzku łzę. Wiedziałam, ze raniłam go brakiem prawdy, ale on teraz zranił mnie swoimi słowami. Wiedziałam, że to było w nerwach, ale zabolało mnie to, że nawet mógł o tym pomyśleć. Widząc mokry ślad na moim policzku, jego mina zmiękła. Chciał mnie przytulić, ale ja zrobiłam krok w tył, ominęłam go i wyszłam z kuchni. Zabrałam swoją torebkę i kluczyki, po czym opuściłam dom z głośnym trzaśnięciem drzwiami.
- Carlota! – usłyszałam, gdy wsiadałam do swojego samochodu i odjeżdżałam z podjazdu. Spojrzałam we wsteczne lusterko. Stał obok drzwi i wpatrywał się w oddalający się samochód.

   Poczułam jak ktoś zabiera kołdrę, którą byłam przykryta. Otworzyłam niepewnie oczy i zobaczyłam nad sobą Adama, który w spodniach garniturowych i szarej koszuli stał nade mną, a w dłoniach trzymał po jednym krawacie.
- Który? – zapytał,  a ja zmierzyłam go wzrokiem.
- Codziennie rano sam wybierasz sobie krawat, a dziś nagle potrzebujesz rady?
- Wykopałaś mnie z własnej sypialni do gościnnego, wiec pokutuj. – zaśmiał się.
- Trzeba było nie kupować sobie takiego cudownego materaca. – mruknęłam.  - Ten w twojej lewej ręce. – wskazałam na ten ciemniejszy i przejechałam dłonią po twarzy. Zabrałam z powrotem kołdrę, zawinęłam się w kokon i oparłam głowę i zagłówek, obserwując przyjaciela, który stoi przy lustrze i wiąże krawat.
- Rozumiem, że chcesz spędzić tak cały dzień? – spojrzał na moje odbicie w lustrze, a ja pokiwałam głową. – Ja wiem, że nakłamałaś w pracy, że się przeziębiłaś i uwierz, możesz u mnie mieszkać ile chcesz, ale włącz swój telefon, bo pewnie masz tam milion wiadomości od Sergio.
- Skąd w ogóle wiesz, że mam wyłączony telefon? – zapytałam z wyrzutem.
- Bo leży na wyspie w kuchni. – odpowiedział spokojnie. – Do mnie też dzwonił.
- I oczywiście powiedziałeś mu, że jestem u ciebie?
- Nawet nie pytał. Sam się domyślił. Wasza kłótnia była bezsensowna…
- Idź już do tej pracy, co? To wszystko już na ciebie czeka. – bąknęłam.
- Jasne. – pokręcił głową. – Trzymaj się, będę popołudniu. – powiedział i podszedł. Ucałował mnie w czoło i wyszedł z sypialni. Nasłuchiwałam jeszcze przez chwilę jak chodził po innych pomieszczeniach, aż w końcu usłyszałam jak zamyka za sobą główne drzwi. Jeszcze na chwilę schowałam głowę pod kołdrę i zamknęłam oczy, chcąc o wszystkim zapomnieć.
Z łóżka podniosłam się dopiero koło południa. Zjadłam śniadanie i resztę dnia spędziłam przed telewizorem albo przez laptopem, nawet nie zmieniając ubrać. Ciągle siedziałam w koszulce i dresach Rivery, które wczoraj od niego wzięłam.
     Dopiero wtedy wzięłam do ręki swój telefon. Włączyłam go i faktycznie, od razu napłynęła na niego masa wiadomości i powiadomień. Dostałam SMS od koleżanki z pracy jak się czuję, a później już tylko wiadomości od Sol, gdzie ja się podziewam, bo Sergio wydzwania. I właśnie od niego… Wiadomości tekstowe, że przeprasza i bym wróciła do domu. Milion nieodebranych połączeń i nagrań na pocztę. Automatycznie zrobiło mi się cholernie smutno, słysząc jego przybity i przejęty głos, gdy się nagrywał. Kochałam go jak nikogo innego i nie potrafiłam się normalnie zachować, tak jak powinnam była zrobić na samym początku. Powinnam mu była powiedzieć wtedy wszystko i czekać na jego reakcję, a nie tyle to tuszować, teraz kłócić się i pomieszkiwać u Adama.
Siedziałam na środku kanapy i jakby zahipnotyzowana wpatrując się w ekran telefonu. Obudził mnie dopiero dźwięk otwierających się drzwi i głos przyjaciela.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna, bo ja mam cholerną ochotę na fast foody i kupiłem wszystkiego po trochu, a na później lody. – powiedział i postawił siatkę na blat stołu, a pudełko z lodami schował do zamrażalki. Ja podniosłam się i prawie sunąc nogami po panelach, przeniosłam się na stołek przy wyspie. – A ty nadal jesteś cieniem. – stwierdził i odwiesił marynarkę na oparcie, a ja spojrzałam na siatkę i lekko się uśmiechnęłam.
- Właśnie przypomniałeś mi czasy gdy mieszkaliśmy w Nowym Jorku. – powiedziałam. – Też się mną zajmowałeś.
- Ale wtedy byłaś w rozsypce i potrzebowałaś tego, a teraz tylko pokłóciłaś się ze swoim facetem i potrzebujesz przyjaciela. – odparł i poklepał mnie po ramieniu. – Sałatka z kurczakiem czy hamburger? – zaczął wyjmować wszystko i rozkładać na blacie.

Wiecie co? Chyba porwałam się z motyką na księżyc z trzeba blogami na raz i czwartym, który nie piszę sama. 
Szczególnie w tym czasie, ale obiecuję, że już tylko będzie lepiej! Tu rozdziału nie było najdłużej, więc dodaję go dziś! Dlaczego dziś? Tu od razu kryje się powód mojej nieobecności. Napisałam dziś pierwszą część egzaminu zawodowego - teoria. Praktyka niedługo.

Do tego:
Zapraszam do siebie na podstronę, gdzie wstawiłam post z odrobiną statystyk - klik!
Oraz na nowego bloga, który współtworzę z Moniiką - klik
Nie wiem, na którym blogu pojawi się następna notka, na Xabim czy Pique, ale pojawi się! :)